Popularne posty

czwartek, 1 listopada 2012

Pasja


Opowiadanie konkursowe - nagrodzone :)


Ta historia wydarzyła się wiele lat temu, ale mam wrażenie, jakbym dopiero  przed paroma chwilami poznała Julię i uczestniczyła razem z nią w poszukiwaniu wielkiej pasji.
                Tego dnia, którego wszystko się zaczęło, siedziałam z moimi dwiema przyjaciółkami na ławce w największym i najładniejszym parku w naszym miasteczku. Laura żuła leniwie gumę.
Wiosenne słońce parzyło nas w głowy. Berenika sięgnęła po kapelusz, który schowała pod ławką.
- Ej! – rozległ się nagle pełen pretensji krzyk.
                Rozejrzałyśmy się z niepokojem dookoła. W zasięgu wzroku nie było nikogo, kto mógłby to zawołać. W zasadzie w parku, po za nami, nikt akurat nie przebywał. 
- Jejku, przepraszam - stropił się głos, a my jak na komendę zajrzałyśmy pod ławkę.
                Leżała tam dziewczyna w naszym wieku z kapeluszem przypominającym do złudzenia nakrycie głowy Bereniki.
- Bo ja robię kapelusze, bo mama je sprzedaje, bo to jest jej praca, ale ja nie umiem sama wzoru wymyślić i patrzę jakie inni noszą i ten twój bardzo mi się spodobał, ale włożyłaś go pod ławkę, i postanowiłam pod nią wejść, żeby się przyjrzeć, ale jak go zabrałaś, zostałam bez wzorca i odruchowo zawołałam „ej”.
                Przez parę dobrych chwil milczałyśmy.
- Najdłuższe zdanie, jakie w życiu słyszałam – oznajmiła w końcu Laura.
- Przede wszystkim – rzekłam przytomnie. – Wyjdź spod tej ławki.  

                Dziewczyna wyszła.
                Była bardzo ładna. Wysoka, szczupła. Kaskada kręconych, brązowych włosów, w odcieniu czekoladowym opadała figlarnie na jej ramiona. Nos miała zadarty, a oczy zawadiackie i czarne jak węgiel.

- Lubisz robić kapelusze, nie? – zapytała, a raczej upewniła się Berenika. – Ten – dodała, wskazując  „brata bliźniaka” swojego nakrycia głowy. - Jest kropka w kropkę mój!
- Nie lubię – wyznała ze wstydem. – Julia jestem – dorzuciła i wyciągnęła do nas dłoń. –Julia, Julka, Jula, Julek, Juli, na mnie mówią.
- Natalia. Natka, Nata, Nalia – poczułam sympatię do tej dziwnej dziewczyny.
- Berenika. Beri, Berka – Berenika chyba też.
 - Laura – powiedziała po prostu Laura. – Ale czemu nie lubisz...?

- Kapelusze robię, bo muszę – podjęła wątek Julka. – Mama mi każe i co jakiś czas zysk do kieszonkowego dorzuci. „Kapeluszowy biznes”, jak ja to nazywam, bardzo nam się opłaca. Ale te kapelusze to nie jest moja bajka. Chciałabym znaleźć swoją pasję. Odkryć talent. Ale jak ktoś wiecznie szyje kapelusze, to nie ma kiedy wziąć się za szukanie.

                I tak się zaczęła nasza wspólna przygoda. Nasze wspólne szukanie. Było ono całkowicie bezowocne, przez kilka dobrych miesięcy. Do czasu…

                Pewnego dnia, zmęczone całodniowym poszukiwaniem pasji i talentu Julki, siedziałyśmy w parku i obserwowałyśmy bawiące się dzieci. Nagle jedna z dziewczynek stanęła na wiaderku i zaczęła śpiewać. Wkoło niej ustawili się koledzy i koleżanki. Reagowali gorącym aplauzem na ten amatorski występ.

- Zawsze chciałam umieć śpiewać – wyznała nagle Julka.
-Hurra! – zawołałyśmy razem i uroczyście ją wyściskałyśmy. Myślałyśmy, że teraz będzie już z górki, skoro wiemy co chce robić Julia.
                Jula była lekko zszokowana naszym entuzjazmem.
- Śpiewałaś już kiedyś gdzieś? – zadałam kluczowe pytanie.
- Pod prysznicem.
                Parsknęłyśmy śmiechem, a dzieciaki przysłuchujące się temu razem z nami.
- Wykaż się. Pokaż na co cię stać – zachichotała Berenika.
- Chodzi ci o pokaz solowy? – upewniła się Julka, ale na widok ciekawskich spojrzeń maluchów, dodała – Ale ja… nie publicznie…
                                                                                    
Dalszych wydarzeń nie jestem w stanie dokładnie opisać. Małe dzieci mają chyba pewną niezwykłą moc… W każdym bądź razie, pod wpływem ich gorących próśb i błagalnych minek, Julia zgodziła się zaśpiewać kawałek swojej ulubionej piosenki.

- Nasze życie będzie jak poemat, trzeba tylko znaleźć dobry temat…

                A Laura, Berenika, ja, dzieciaki i solistka „z wiaderka” stanęliśmy jak wryci! Głos, który wydobywał się z Julki był po prostu bajeczny! Zaczęliśmy odpływać w inny świat. Nagle nie widziałyśmy już nic… Tylko w uszach brzmiały nam piękne dźwięki.

- Trzeba się odnaleźć w każdej chwili. Trzeba być…
                Piękne, dźwięczne, niskie dźwięki, czysto brane te wysokie… Naprawdę nic piękniejszego nie słyszeliśmy nigdy wcześniej.

BUM!
                                    
Spojrzeliśmy wszyscy za siebie. Mała dziewczynka, która śpiewała przed swoimi koleżankami                i kolegami, załamała swoim ciężarem wiaderko, przerywając tym samym piękny koncert
- Nie pamiętam dalej – wyznała ze wstydem Julka i zrobiła dziwną minę, ponieważ Laura, Berenika i ja, rzuciłyśmy na nią z wielką radością i wdzięcznością za kilka chwil beztroski.
- Jula! – krzyczała jej do ucha Berenika. – Jesteś genialna! Masz wielki talent!
- Juli, Julek! – szeptała z niedowierzaniem Laura. – Kto by pomyślał, że ty tak pięknie śpiewasz!
- To moja pasja! – odkryła Julia z niedowierzaniem. – Ale przede mną jeszcze dużo pracy. Jeśli mam pasję, muszę ją rozwijać i kształtować się w tym kierunku, aby osiągnąć sukces.
- Właśnie, właśnie – podchwyciłam. – Julka, wpadnij do mnie jutro. Wy też przyjdźcie – zwróciłam się do Laury i Bereniki.
              


Następnego dnia spotkałyśmy się wszystkie w moim domu. Przyprowadziłam przed dziewczyny mojego starszego brata i rzekłam:
- To Bartosz – widząc dziwne spojrzenia moich przyjaciółek, dodałam: - Skończył Akademię Muzyczną. Śpiew. Bartek – zwróciłam się do brata. – Przyjmij Julię do swoich uczniów, wiesz, tam w Domu Kultury, gdzie uczysz.
- He – powiedział Bartek. – Musi być wybitna.
- Jest – zapewniła go Laura.
- Przesłucham ją – oznajmił.
- Człowieku – powiedziałam zniecierpliwiona. – Ty mi tutaj nie rób łaski, tylko bierz talent, który ci tu na tacy przyniosłam.

Bartosz, swoim zwyczajem, coś na mnie pomruczał i poszedł z Julką do swojego pokoju.  Po półgodzinie wyszedł zachwycony.

– W poniedziałki, środy i piątki o szesnastej. Zajęcia w Domu Kultury.

                Jak to się dalej potoczyło? Było ciężko. Julia szła na zajęcia, wracała bardzo zmęczona, następnego dnia nie mogła doprowadzić głosu do „porządku”. A potem kolejne zajęcia i kolejne… Po kilku latach, doprowadziła wreszcie głos do perfekcji. Bartek stwierdził, że więcej nauczyć jej nie może.



Następnego dnia, po tym oświadczeniu, Julka spotkała się ze mną w parku.
- Wiesz – powiedziała. – Już wiem, jak się kończy ta piosenka.
- Ale jaka…? Ta o poemacie?
- Tyle jeszcze drogi jest przed nami. Z tym że trasę wyznaczymy sami. Po co dalej w miejscu tkwić, trzeba żyć!
 
Znów ten bajeczny głos…
                                                                                                                                                                 - Patrz, to o tobie piosenka – powiedziała Laura, wyrastając nagle przed nami. – Napracowałaś się bardzo, ale było warto! Było!

- Oj tak – powiedziała Julka.

 A co dziś się z Julią dzieje? Jest piosenkarką. Sławną, spotykaną często w telewizji i na spotkaniach w szkołach. Na jednym z nich puściła piosenkę pana Szymona Wydry, tę, od której wszystko się zaczęło: „Nasze życie będzie jak poemat, trzeba tylko znaleźć dobry temat, trzeba się odnaleźć w każdej chwili! Trzeba być! Tyle jeszcze drogi jest przed nami, z tym że trasę wyznaczymy sami… Po co dalej w miejscu tkwić? Trzeba żyć!”
               

niedziela, 21 października 2012

Mam fryzurę na cebulę!

Środa rozpoczęła się dla Martyny fascynująco.
Kiedy wstała, zorientowała się, że oto po majowych przymrozkach śladu nie ma. Słupek rtęci w termometrze zatrzymał się bowiem na 30*C. Zważywszy na fakt, że wczoraj było ich o 20 mniej, a w tej chwili zegar wskazywał 7:30 - temperatura wydawała się niewiarygodnie wysoka.
Martyna miała 13 lat. Do szkoły szła dziś na godzinę dziewiątą, mogła więc sobie pozwolić na umycie włosów i nakręcenie ich na wałki.
- Nigdy więcej nie patrz na mnie takim wzrokiem - nuciła sobie wesoło, polewając głowę wodą i zapieniając szampon.
Budzik mamy. Aha. Ósma rano.
Błyskawicznie spłukała włosy i nakręciła je na wałki. Podłączyła suszarkę do prądu i (dalej podśpiewując; tym razem "szła dzieweczka do laseczka") wysuszyła je.
- Martyna! - zawołała mama wesoło.
- Co? - zapytała dziewczyna, chowając suszarkę do szafki pod umywalką.
- Śniadanie! - rozczochrana głowa mamy ukazała się w drzwiach łazienki. - Coś niezdrowego.
- O! - szczerze zdziwiła się Martyna. Z mamą dietetyczką rzadko coś takiego jadła.
- Grzanki z serem.
- O! Już lecę!
Posilona, z mnóstwem pustych kalorii w żołądku, udała się do szkoły, a mama do łazienki.
- Czapkę wkładam! Rozmowami nie przejmuję się długimi! - zaśpiewała na melodię piosenki "Czerwonych gitar" mix z reklamy jakiejś sieci komórkowej i swojego własnego pomysłu.
- No, co ty! - oburzyła się mama z łazienki. - Nie wkładaj!
Po uczciwym namyśle (obejrzeniu się w lustrze w puchowej czapce z pomponem do bluzki i krótkich spodenek), rzuciła ją szybko w kąt i nie spoglądając dłużej na swoje odbicie, wybiegła z domu.
- Dozwolone od lat osiemnastu - przypomniała sobie nutkę utworu, podpatrując całującą się parę nastolatków, po czym wybuchnęła śmiechem.
Szła dalej.
- Kto za tobą w szkole ganiał, do piórnika żaby wkładał, kto? No powiedz, kto, oooo - śpiewała cicho i wszędzie napotykała roześmiane twarze ludzi. 
Zachęcona śpiewała głośniej i coś innego, czyli zwariowany mix! Jak lubiła.
- Kiedy uczyłeś mnie wymawiać imię swe, kiedy rzuciłeś dla mnie cały świat! - ludzie chichotali po bokach, co ją podbudowywało jeszcze bardziej.
-  Na na na na na na na na na na - zaśpiewała na całe gardło, przyciągając spojrzenia.
Z zadowolonym wyrazem twarzy dotarła do szkoły.
- Nigdy więcej nie patrz na mnie takim wzrokiem - zanuciła na widok osłupiałego Huberta, kolegi z klasy.
Była we wręcz szampańskim humorze.
- No, to zrób coś ze sobą, to nie będę patrzył - rzekł Hubert, wciąż w stanie osłupienia.
Lekko urażona Martyna poszła do szatni.
Była tam tylko jej klasa, ponieważ inni zaczęli lekcje od ósmej.
Po wejściu Martyny zapadła cisza.
- O kurde - powiedział dopiero Maks.
- Kto na ławce wyciął serce i podpisał głupiej Elce, kto? No powiedz, kto, oooo - zaśpiewała z przekonaniem.
Wszyscy wybuchli śmiechem. Ucieszona śpiewaczka postanowiła zarzucić zalotnie włosami.
Zarzuciła, ale nie włosami, tylko głową.
- Gdzie moje włosy? - zapytała zdezorientowana.
- Ale jaja! Ja nie mogę! - płakał ze śmiechu Maks.
Hubert wszedł dyskretnie do szatni i zamknął dokładnie drzwi. Z westchnieniem popatrzył ryczącego Maksa, na Oliwię, która spadła z ławki ze śmiechu, na Igę, chichoczącą dyskretnie znad swojego Iphona, na Weronikę, Maję i Sandrę, klasowe piękności, nieposiadające się z uciechy i wtedy postanowił coś powiedzieć.
- Wiesz...
- Stop! - Martyna przerwała mu energicznie. - Czy ja mam coś na głowie? - badała ostrożnie.
- No... - przyznał jeszcze ostrożniej Hubert.
- Jakiś robal?
- Nie...
- No to coś dziwnego?
- Zależy w jakim miejscu się z tym pokażesz...
- Tutaj! Tutaj!
- No, tutaj to jest jak najbardziej dziwne - przyznał delikatnie Hubert.
- Czy coś jest nie tak z moimi włosami?
- No...
- A co konkretnie? - Martyna dotknęła energicznie głowy. - Aaaa! - wrzasnęła po chwili.
Szatnia zamilkła.
- Czy ja mam wałki na głowie? Czy ja mam wałki? - pytała nieszczęsnego Huberta, który pragnął się schować.
- Taaak! - zawołała klasa zgodnie.
Zapadła cisza. Martyna trzymała ręce na włosach.
Bardzo niezręczna cisza.
Wreszcie przerwała ją Oliwia, nucąc piosenkę Fasolek:
Mam fryzurę na cebulę 
Przestraszyłam panią Ulę 
Pewnie zaraz wszystkim powie 
Co ja dzisiaj mam na głowie 
Nie kucyki, Nie warkocze 
Chociaż może są urocze 
To fryzura całkiem nowa 
Taka właśnie cebulowa.

Teraz to nawet Martyna płakała ze śmiechu.


sobota, 20 października 2012

Opowiastki - tak jak lubię

Pierwsza opowiastka... Nie będzie łatwo...

- Mamo, mamo! - Kuba wpadł do domu jak zwykle, czyli hałaśliwie.
- Nie ma mamy - odparła Wiki znad piekarnika i popatrzyła na brata czujnie. - Wyrzucili cię ze szkoły?
Chłopiec popukał się w czoło i odparł zniecierpliwiony:
- Kiedy wróci?
Wiki sprawdziła temperaturę i ustawiła pięć minut. Ciasteczka zapowiadały się pysznie.
- Za trzy godziny. Odgrzać ci zupę?
- Możesz. Jaka? 
- ogórkowa. Coś się stało?
- ble, znowu? Dobra, to mało mi nalej. Nic się nie stało, po prostu mam niezwykle ważną sprawę. Muszę iść do kina na horror.
- Oszalałeś - stwierdziła Wiki, ze spokojem włączając palnik pod garnkiem. - Mama cię w życiu nie puści. Najlepiej w ogóle jej nie pytaj.
- Muszę.
- Po co? Tylko szczerze. 
- Z chęci.
- Ty się boisz horrorów. Włazisz pod łóżko ze strachu.
- Nie, ja się boję tego, co mi wyjdzie spod łóżka.
- No, bo ty jesteś straszny tchórz!
- Nie prawda.
- Prawda, głupku.
- Sama jesteś głupia. Założyłem się z Damianem.
- Że pójdziesz na horror, tak? Na mózg ci padło na total? Po co żeś to zrobił?
Wiki ze złością nałożyła bratu zupę.
- Ej! Za dużo! - upomniał Kuba. - Miało być mało.
- Dobija mnie twoja głupota. Jedz tę zupę.
Wiki wyciągnęła ciasteczka z piekarnika. Kuba jadł leniwie zupę.
- Tak naprawdę - powiedział. - To ja mam problem wiesz? A ty nie chcesz mi pomóc i jeszcze na mnie wrzeszczysz.
Wiki zajęta szukaniem talerza, na które można by wyłożyć jej specjał, popatrzyła na niego znad szafki.
- Uważam po prostu, że znów ładujesz się w kłopoty.